Nieleczone nadciśnienie, to śmiertelna pułapka

Nieleczone nadciśnienie, to śmiertelna pułapka

O tym, dlaczego wielu pacjentów choć powinno, nie trafia do lekarza, jakie spustoszenie sieje COVID-19 nie tylko w ludzkim organizmie, ale też w polskich szpitalach, a także do czego prowadzi nieleczone nadciśnienie – rozmowa z MARKIEM UJDĄ, lekarzem kierującym Oddziałem Kardiologii Inwazyjnej oraz Oddziałem Intensywnego Nadzoru Kardiologicznego w SPZZOZ Powiatowym Szpitalu Specjalistycznym w Stalowej Woli rozmawia Tomasz Wosk.

– W związku z wciąż trwającą pandemią, od dłuższego czasu tematem zdrowotnym numer 1, jest COVID-19 i wszystko, co z nim związane. A przecież inne choroby, z którymi zmaga się nasze społeczeństwo nie zniknęły. One nadal są i wciąż zbierają swoje żniwo, jak choćby choroby układu sercowo-naczyniowego…

– Choroby układu krążenia były i są głównym zabójcą w krajach rozwiniętych, niemal połowa zgonów w Polsce jest ich następstwem. To tragiczne żniwo w żaden sposób nie zostało spowolnione przez COVID-19, w wielu przypadkach jest wręcz przeciwnie. Infekcja koronawirusem sama w sobie może nasilać istniejące schorzenia serca i naczyń krwionośnych, a niekiedy je właśnie powodować. Utrudniony dostęp do opieki medycznej, a nieraz strach przed zakażeniem w jej obiektach, spowodowały pogorszenie, a niejednokrotnie wręcz przerwanie dotychczasowego leczenia. W efekcie ilość zgonów w Polsce w ciągu roku trwania pandemii zwiększyła się – w porównaniu z okresem poprzednim, o ponad 100 tysięcy rocznie. Z tego około 1/3 bezpośrednio zabił koronawirus. Pozostałym nadmiarowym zgonom prawdopodobnie „pomógł” w znacznym, lub decydującym stopniu.

– Wielu pacjentów, powinno, ale nie trafia do kardiologa. Jednym powodem są problemy z dostępem do specjalistów, ale są też tacy pacjenci, którzy – jak Pan wspomniał – ze strachu przed zakażeniem, omijają szerokim łukiem przychodnie i szpitale. I wcale do nich nie trafiają, bądź trafiają, ale zbyt późno. Czy u nas to również częste zjawisko?

Problemy z dostępem do lekarzy, nie tylko specjalistów, były i są od dawna. To efekt głębokich i kilkudziesięcioletnich zaniedbań systemowych. Mamy najmniejszą – w stosunku do populacji, liczbę lekarzy w Europie, w tym ponad 30 tysięcy wciąż aktywnych zawodowo emerytów. Niewiele lepiej ma się sytuacja w stosunku do pielęgniarek. Rozbudowano biurokrację, która spada na medyków. Mamy jedno z najniższych finansowań lecznictwa spośród państw rozwiniętych. Plus wiele innych czynników, utrudniających efektywne wykonywanie zawodu. Ale też specyficzne podejście do chorób i leczenia rzesz rodaków. Od totalnego bagatelizowania groźnych objawów chorobowych, po nadużywanie uprawnień do opieki, roszczeniowość i nierealistyczne oczekiwania. W efekcie wielu chorych trafia do lekarza zbyt późno, albo wcale. To widać w statystykach, ale i w codziennej naszej pracy. Specyfiką ostatnich kilkunastu miesięcy jest np. zbyt późne zgłaszanie się chorych z ostrym zawałem serca, a w tej groźnej chorobie czas od początku objawów do otwarcia zamkniętej tętnicy wieńcowej ma krytyczne znaczenie.

– Jak to wygląda na przykładzie naszego szpitala? Czy liczba pacjentów tzw. ostrych na oddziale wzrosła, spadła, czy utrzymuje się na poziomie sprzed wybuchu epidemii?

– Z powodu pandemii COVID-19 szpitale zmuszone były do gruntownych reorganizacji, w tym ograniczania lub zamykania niektórych oddziałów. Nasz szpital musiał m.in. wyłączyć Oddział Kardiologiczny I, stopniowo wznawiany dopiero ostatnio. W efekcie Oddział Kardiologii Inwazyjnej musiał pracować za dwa oddziały i skupić się przede wszystkim na stanach ostrych. Ani na chwilę nie przerwaliśmy przyjmowania chorych kardiologicznych w stanach zagrożenia życia i nikomu z takich chorych nie odmówiono pełnej pomocy. Oczywiście rodziło to ogromne problemy w warunkach masowych zakażeń.  Także wielu z nas przypłaciło aktywność zawodową zachorowaniami na COVID, demolującymi zespoły do czasu wyszczepienia personelu (które, zgodnie z oczekiwaniami, okazało się bardzo skuteczne). Podkreślić należy, że NIKT z zespołu Oddziału Kardiologii Inwazyjnej nie zdezerterował w tak trudnym czasie, a ozdrowieńcy wracali do zadań najszybciej jak było to możliwe. Nie nazywamy tego bohaterstwem, lecz jednak był to dowód ponadprzeciętnego zaangażowania i godnych postaw lekarzy, pielęgniarek, techników, rehabilitantów, salowych. Wielu lekarzy i pielęgniarek z pionu kardiologii zostało oddelegowanych do oddziałów covidowych, gdzie ofiarnie walczyło o życie i zdrowie najciężej chorych ofiar koronawirusa. Wielu pacjentów zawdzięcza im życie.

– Praca i nauka zdalna, siedzenie całymi dniami w domu, ograniczona aktywność fizyczna i związane z tym tycie społeczeństwa – wszystko to, destrukcyjnie wpłynęło na nasze zdrowie. Zwłaszcza wśród młodych. Czy w przychodni i na oddziale widać już tego skutki? Czy przybywa pacjentów z nadciśnieniem?

– Wymienione przez Pana okoliczności wyraźnie pogarszają dobrostan i zdrowie, więc skutki pandemii dotknęły nie tylko osoby bezpośrednio zaatakowane przez koronawirusa, czego zresztą się spodziewano. Szkody dotyczą nie tylko schorzeń „fizycznych”, wpłynęły również dotkliwie na sferę psychiczną, tak jednostek, jak i społeczeństwa. Następstwa zdrowotne będą rozciągać się na lata.  Obecnie nie można ich precyzyjnie obliczyć, bo do końca pandemii niestety daleko, a lecznictwo nie odzyskało – i nieprędko odzyska, „przedcovidowej” aktywności. Wiele z następstw sprowokowanych przez pandemię pojawiać się będzie dopiero w nadchodzących miesiącach i latach. Co do nadciśnienia: tych pacjentów przybywa sukcesywnie. Problemem polskiej populacji jest niska świadomość następstw tej choroby. Zaskakująco duży odsetek rodaków nie mierzy ciśnienia, a ci z ewidentnym nadciśnieniem często lekceważą leczenie. Skutki widać w kardiologii, neurologii, nefrologii, okulistyce i innych specjalnościach. Niestety często dramatyczne, bo nieleczone nadciśnienie, to śmiertelna pułapka.

–  Dużo mówi się też o powikłaniach po COVID-19, w tym również tych natury kardiologicznej. Z jakimi dolegliwościami  pacjenci zgłaszają się najczęściej po koronawirusie?

– Zdecydowanie – co do ilości i ciężaru – dominują następstwa płucne, jako że układ oddechowy jest głównym punktem ataku wirusa SARS-CoV-2. Powikłania pulmonologiczne są najczęstszą przyczyną pocovidowych zgonów i inwalidztwa. Groźne i dość częste są komplikacje neurologiczne i wielodyscyplinarne problemy zatorowo-zakrzepowe. Wydaje się, że koronawirus dość rzadko uszkadza serce bezpośrednio i w sposób trwały, choć zdarzają się np. wirusowe zapalenia mięśnia sercowego. Zdecydowanie częściej zachorowanie na COVID nasila istniejące wcześniej – choć nie zawsze uświadamiane, schorzenia przewlekłe, niejednokrotnie w sposób dramatyczny.

– A jak te osoby, którym zakażenia jak do tej pory udało się uniknąć, ale zmagają się z chorobami układu krążenia  – powinny dbać o swoje zdrowie w kontekście COVID-19? Czy ma Pan dla nich jakieś specjalne zalecenia?

Nie straciły na ważności „odwieczne” zalecenia prozdrowotne: dieta, ruch, unikanie używek i ryzykownych zachowań, konsekwentne leczenie itp. Należy robić wszystko co możliwe by zapobiec infekcji koronawirusem. Przebieg COVID-19 przy współistnieniu choroby układu krążenia jest zazwyczaj znacznie cięższy, a ryzyko zgonu wielokrotnie wyższe. Widzieliśmy to i wciąż widujemy, również w naszym szpitalu. Niezmiernie ważne jest przestrzeganie przez chorych, zwłaszcza nieprzeszczepionych, zaleceń unikania zgromadzeń, stosowania środków ochrony i dezynfekcji. Niestety wobec rozluźnienia ograniczeń, utraty czujności i niskiego odsetka zaszczepionych, otwierają się nowe ścieżki ekspansji dla wirusa SARS-CoV-2, który przy okazji uległ mutacjom i obecnie jest bardziej zaraźliwy. Powiedzmy wprost: dla chorych na schorzenia układu krążenia szczególnie ważne jest to, co zasadniczo dotyczy wszystkich: szczepienia. Nie warto mydlić sobie oczu; nie ma innego tak skutecznego i bezpiecznego sposobu zapobiegania zakażeniom, lub czynienia ich przebiegu łagodnym. Na połowę sierpnia 2021 w świecie podano ok. cztery i pół miliarda (!) dawek szczepionek przeciw COVID-19. Wnioski z tych miliardów szczepień są jednoznaczne: jest to metoda wysoce skuteczna i bezpieczna. Szkoda że w Polsce, po początkowym szalonym wyścigu do szczepień, entuzjazm opadł, a kolejne partie dobiegających kresu ważności szczepionek są niszczone bądź przekazywane innym krajom. Szkoda, że tak wielu Polaków zapłaci za to życiem i zdrowiem.